wtorek, 10 kwietnia 2018

Rozdzial 1: To dopiero poczatek

To nie jest historia o szczęśliwym życiu, ani o ludziach idealnych, a po burzy nie zawsze wychodzi słońce. Każdy z bohaterów ma swoją wadę i nie zmieni się ot tak. To historia o ludziach, którzy nie poddali się, o ludziach którzy walczyli o ideały, o miłość. To historia osadzona w realnym życiu, obrazująca lepsze i gorsze strony ludzkiego oblicza. Ale mimo przeciwności jakie stawia przed nami los, możemy walczyć. Możemy wierzyć. Możemy coś zmienić, zrobić coś, co dla innych jest niemożliwe. Możemy, jeśli tylko zechcemy. 
______W oparciu o prawdziwe wydarzenia.______

To dopiero początek

Przymknęłam oczy wsłuchując się w brzęk deszczu o szybę. Kropelki wody rozbijały się o szkło, lub łączyły się w duże krople by ścigać się z innymi. Spojrzałam na Gabrielle wpatrującą się w lusterko. Uśmiechnęła się pokazując równy rząd białych zębów. Nie odwzajemniłam go. Zamiast tego ponownie spojrzałam za okno. Z szybujących po niebie karoc Beubatox nie było widać nic innego niż szarych, posępnie wyglądających columbusów.  Wszystkie sześć przyszłych dam wyprostowało się czując szarpnięcie. Pojazd przechylił się na prawą stronę szykując się do lądowania. Koła delikatnie dotknęły podłoża i jedyne, co można było usłyszeć, to stukot kopyt na brukowej alejce. Nie czekając, aż karoca się zatrzyma, otworzyłam drzwi i wyskoczyłam na alejkę. Spojrzałam w niebo. Siwy kolor nadawał posępny wygląd wszystkiemu, na co mogły paść promienie, chwilami prześwitując przez chmury. Kropelki deszczu uderzały w moją twarz, zatrzymując się na rzęsach i oblepiając je z każdej możliwej strony. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co się stało. Złamałam swoją różdżkę. W ciągu ostatnich dni w Akademii w moim sercu była pustka. Jeden nie zapełniony przez nic fragment. Nie ma co ukrywać, że byłam zła. Na siebie, za to że wypowiedziała zbyt silne zaklęcie. Na Gregorowicza, że nie dał mi mojej różdżki. Na jednorożca, że oddał słaby włos i na różdżkę. Że była za słaba by podołać swojemu przeznaczeniu. Postawiłam walizkę obok siebie i zrzuciłam szpilki ze stóp. Mundurek obowiązywał nawet przez drogę powrotną. Dopiero teraz mogłam odetchnąć z ulgą. Chłodny bruk przyjemnie chłodził stopy i niwelował ból. Zignorowałam zdziwione spojrzenia koleżanek i ruszyłam w stronę bariery ochronnej. Po chwili pojawiłam się przed Luwrem. Strażnik otworzył mi drzwi, a ja zapomniałam nawet o tym, że powinnam podziękować. Tego przecież wymagała ode mnie ocena "Idealna" z Etyki. Nie miałam najmniejszej chęci, aby liczyć się z czymkolwiek. A już na pewno nie z tym. Z zamyśleń wyrwał mnie głos koleżanki.
- Zmokłaś - stwierdziła, lustrując mnie wzrokiem. Jej akcent zawsze wydawał mi się inny. Bardziej łagodny niż mój. Stety bądź niestety, ciotka nie była Francuzką, toteż nie mówiłam tak płynnie, jak inne uczennice, ale mimo to  mogłam się pochwalić perfekcyjną znajomością angielskiego. Zdjęłam niebieski kapelusik i przechyliłam głowę do przodu, przeczesując palcami włosy. Gabrielle wysuszyła je jednym niewerbalnym zaklęciem. Zrobiłabym to samo, gdyby nie to, że nie miałam już różdżki. Razem usiadłyśmy na Czerwonej pufie, czekając aż odpowiednie déplacement* się zwolni.
Mogłam się teleportować, ale wolałam poczekać, aż ona będzie mogła wrócić.
- Musisz skądś wyczarować drugą różdżkę. A od razu przydał by się zapas. - stwierdziła.
- Taki sam jak twój zapas słodyczy? - zapytałam się, a na moje usta wpłyną delikatny uśmiech.
Dziewczyna spojrzała na mnie a w jej oczach tańczyły wesołe ogniki.
- Jeszcze większy.
Oparłam łokcie na kolanach i ukryłam twarz w dłoniach. Spojrzałam na nią przez szparę pomiędzy palcami.
- Twoja limuzyna się zwolniła. - Zauważyłam wskazując brodą déplacement.
Dziewczyna wstała i wygładziła błękitną spódnicę.
- Nie zapomnij o czwartku. I pisz do mnie! - Krzyknęła na pożegnanie, zanim zielone płomienie proszku Fiau pochłonęły całą jej sylwetkę.
Po chwili i ja wstałam. Złapałam oburącz rączkę od walizki i z całych sił pociągnęłam do siebie. Przeciągnęłam ją na płytę teleportacyjną, a po kilku sekundach stałam już kilka metrów od wieży Eiffla. Niespiesznie ruszyłam śliskimi alejami parku. Z zaciekawieniem lustrowałam otoczenie. Wszędzie było pełno turystów z aparatami. Po deszczu miejsce to wyglądało jak z bajki. Owalne kropelki wody błyszczały na liściach jak małe brylanciki, odbijając światło w setkach kolorów i odcieni. Liście drzew, równo przyciętych w kule uginały się pod ciężarem małych kropli. Każda z tych kropli tylko czekała aby spaść na jakiegoś przechodnia.
Ruszyłam powoli w stronę wyjścia z parku. Mimo porannych godzin tłok był większy niż zawsze. Stanęłam przed przejściem czekając aż światło zmieni się na zielone. Słońce przyjemnie grzało mnie w plecy, susząc mój wilgotny jescze mundurek.
Nie tylko w samochodach było pełno ludzi. Alejkami również przechodziły tłumy, bo mimo początku sezonu, turystów było więcej niż wszystkich mieszkańców Paryża.
Przeszłam kilka kroków po czym skręciłam w boczną alejkę. Zatrzymałam się, przed pierwszym budynkiem. Wyniesiony na dwa piętra, domek z białego kamienia, nie różnił się za bardzo, od innych w tej okolicy. Wpisałam kod do furtki i przesunęłam kartą magnetyczną przez czytnik. Weszłam do ogrodu, ale mimo to musiałam siłować się z walizką, której bardziej podobało się na zewnątrz. Kiedy dotarłam już pod drzwi domu, zorientowałam się że nie mam przy sobie kluczy. Prawdopodobnie musiałam je wpakować razem z ubraniami, lub książkami. Spojrzałam na doniczkę z kwiatkami i przeprosiłam w myślach czerwoną Hortensję. Ciotka miała zwyczaj zostawiać zapasowe klucze w doniczce z tymi kwiatkami. Nie raz się to przydało. Włożyłam dłonie do ziemi i wyjęłam roślinkę z korzonkami z porcelanowej doniczki. Starając się ich nie uszkodzić, położyłam je na trawniku i wróciłam do kluczy. Były tam i ku mojemu zdziwieniu, ten dzień wcale nie był taki nieudany na jaki się zapowiadawał. W końcu przecież dostałam się do domu prawda? Zostawiłam walizkę w przedsionku i poszłm na górę. Zastanawiałam się jak długo nie będzie ciotki. Co prawda nie miałam na to dużo czasu, bo po chwili na dole trzasnęły drzwi.
- Poczta leży na stole! - krzyknęłam.
Wysłałam krótką wiadomość do koleżanki, podłączyłam rozładowany telefon do tableta i zbiegłam po schodach na dół. Złapałam jedną z ciepłych bułeczek z piekarni i siadłam przy stole podkulając nogi.
- Coś ciekawego się wydażyło? - zapytałam, patrząć na opiekunkę.
- Najciekawsze jest to - powiedziała wyciągając sałatę z papierowej torby.- Że się przenosimy.
Uśmiechnęła się, przerywając swoją czynność.
Taka była jej taktyka. Kiedy coś się działo, ona nigdy nie pokazywała smutku, czy złości. Uśmiechała się zmieniając powagę sytuacji. Ta nowina, akurat nie była smutna. A to dobrze.
- A gdzie się przenosimy? Bo wiesz - rozłożyłam ręce. - Na świecie jest duuużo miast.
Ciotka usiadła przy stoliku, także biorąc bułeczkę.
- Pamiętasz  jak ci opowiadałam o dolinie Godryka? Planowałam tam wrócić.
Praktycznie w każde wakacje, słyszałam jak jest w tej magicznym miasteczku. Zamiast mugoli mieszkali tam czarodzieje. Nie trzeba ukrywać czarów, ani magicznych umiejętności. Ponadto wszystko, było przesiąknięte magią!
W Paryżu nie było żadnych, szczególnych miejsc dla czarodziejów. Owszem, od biedy znalazłyby się jakieś ciasne kawiarenki, ale tego wszystkiego było za mało! No przecież po Paryżu, mieście miłości, można spodziewać się więcej. Stolica Francji nawet w połowie nie dorównywała plotkom które o niej krążyły.
Natomiast Londyn..... Uznawany za kolebkę magii musiał być niezwykły! Weźmy pod uwagę, że ulica Pokątna, znana jest w całej Europie, a sklep Olivandera uznawany jest za jeden z najlepszych.
- Fajnie - powiedziałam  kiedy udało mi się przełknąć bułkę.
Ciotka się zdziwiła.
- A tu już ci się nie podoba?
Machnęłam ręką.
- Za dużo turystów. I jest za ciepło. - zmarszczyłam nos - I mi się nudzi.
Ciotka uniosła z powątpieniem brwi
- I nie będziesz tęsknić za szkołą?
Spojrzałam na nią tak jakby powiedziała, że Sekwana wyschła.
- Ta szkoła denerwuje mnie bardziej niż wszyscy  turyści  razem wzięci.
  Same przedmioty.....  Etyka, Kultura, Zajęcia artystyczne..... Z magii  zaledwie mamy Zaklęcia, Historia i Literatura magiczna, Mikstury.  Po cholerę mi to znać?
- Baubetox kształci młode damy...
- A ich największym osiągnięciem może być dobre zamążpójście i opakowanie się domem.
Milicent zacisnęła usta.- Ja chcę więcej niż tylko osączyć herbatkę na balkonie gdy inni żądzą światem.
Położyłam policzek na blacie i odezwałam się już dużo ciszej.
- Nie chcę tu więcej chodzić. Nie możesz mnie przenieść?
Ciotka podeszła do okna zostawiając papierową torbę na stoliku.
- To że się przenosimy nie oznacza że zmienisz szkołę. Tam są inne zasady. Uczniowie dostają list na 11 urodziny i od tego czasu zaczynają naukę. Nie można się o tak o nagle przepisać czy wypisać.
-Ale Dumblgore jest okay i da się z nim dogadać.
- Profesor Dumbleore - poprawiła mnie.
- Nauczę się. Prooooooszę.
Ciotka odwróciła się od okna. Zmróżyła oczy w wąskie szparki, założyła ręce na piersi tupiąc nogą.
- Trzeba będzie sprawdzić twoją różdżkę.
- O. A wspomniałam już, że mi się złamała?
- Znowu? Wkońcu ja się załamię i nic ci nie pomogę.
- Ale to nie moja wina!
- Ach no tak, bo to magia przecież jest.
Uśmiechnęłam się.
I już w tedy wiedziałam, że wygrałam. Nie było więcej argumentów do użycia. Ani po mojej, ani po stronie ciotki.
- Pakuj się. Jutro wyjeżdżamy.
***
 Ulica pokątna, była dokładnie taka jak ją opisywano. Ciasna, zatłoczona i emanująca radością. Rozpiętość uliczki było na ok. dwa metry. Miałam wrażenie jednak, że jeśli zabrać by wszystkie sklepy, miejsca było by aż za dużo. Każdy właściciel chciał, aby to jego sklep się wyróżniał, to też każdy z szyldów był inny. Na jednym ruszały się nożyce, po następnym skakały zwierzęta, a trzeci to aż mienił się kolorami. Dawało to wygląd zbyt chaotyczny, aby był on prawdziwy. Jeden ze sklepików wyjątkowo przyciągał wzrok. Cały drewniany, ze szklanymi, lekko pobrudzonymi szybami. Kompletnie tu nie pasował. Na wystawie leżała jedna różdżka, a napis był lekko wyblakły, jak metal, który przeżył już nazbyt długo.
- To tam tak? - zapytałam patrząc na ciotkę.
- Tam kupiłam swoją pierwszą różdżkę. - uśmiechnęła się na wspomnienie tego momentu - To były czasy...
- Nie będę się wypowiadać na ten temat.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Jak to?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie powiem żebym miała co wspominać z mojej kochanej szkoły.
- Przecież nie jest tak źle. - Po czym na mnie spojrzała. - Jest?
Wbiłam dłonie w kieszonki puszystego swetra i ruszyłam w stronę, sklepu z różdżkami.
Kiedy otworzyłam drzwi powieszony na futrynie dzwonek zadźwięczał a mimo to sprzedawca się nie pojawił. Podeszłam do lady szukając jakiegoś dzwoneczka, czy czegoś co mogło poinformować właściciela o nowych gościach, ale nie potrzebnie. Wystarczyły krok aby wpaść na szafkę, a drugi by strącić ręką gablotę stającą na niej jako ozdoba. Trzask i błyszczące szkło rozsypało się na podłodze. Oczywiście towarzyszył temu donośny huk, informujący o mojej obecności.
- To nie ja. To już takie było jak weszłam - uniosłam dłonie w obronnym geście, kiedy Pan Olivander spojrzał na mnie. Spojrzenie jego błękitnych oczu było przenikliwe, ale łagodne.
- Przepraszam - powiedziałam kiedy sprzedawca wyszedł z za lady. Jednym zaklęciem sprzątną szkło, po czym schylił się podnosząc z podłogi długą różę, której wcześniej nie zauważyłam.
- Nigdy nie dowiedziałem się czym jest, ten magiczny przedmiot. - odezwał się w końcu. - Ma naprawdę niezwykłe właściwości.
Zdziwiło mnie to. On powinien się złościć, a nie uśmiechać jak teraz.
- Nic się nie stało panno.... Mercole.
 Przejęłam nazwisko panieńskie ciotki, ale czyżby ten staruszek znał moje prawdziwe  i zastanawiał się jakiego użyć?
- Czy coś się stało? - spytałam.
- Czyli?
- Czyli, że Pan się zawahał.
Staruszek wzruszył ramionami.
- W moim wieku nie lada spamiętać wszystkie nazwiska. - Nachylił się i szepną przyciszonym głosem. - Raz pomyliłem Bellatrix Lestrange z Nimfadorą Tonks.
A po wyprostowaniu sylwetki dodał.
- Sprzątałem sklep przez następny tydzień.
Zaśmiałam się. Mężczyzna podniósł czarny patyk i położył go na miejscu gabloty. Kiedy wrócił zajął się szukaniem czegoś wśród setek, jeśli nie tysięcy podłużnych pudełek.
- Zgadując, potrzebna ci różdżka.
Przytaknęłam z roztargnieniem, a moje włosy podskoczyły tworząc większy nieład.
Olivander wyjął jedno z pudełeczek i położył na blacie. Górna jego część zakrywała, długą i jasną różdżkę.
- Sosna 13,5 cala, włos z ogona jednorożca. - Objaśnił, oglądając drewno pod promieniem światła. Po chwili opuścił dłoń i podał mi instrument.
- Spróbujmy tą.
Obejrzałam różdżkę i wypowiedziała najprostsze znane mi zaklęcie.
- Lumos - różdżka strzeliła promieniem w sufit.
- Nie, nie, na pewno nie ta. - stwierdził chowając ją do pudełka wyłożonego czarną, błyszczącą tkaniną. Pomyślał chwilę i skoczył do następnego regału. Wdrapał się na drabinę i trzęsącymi się dłońmi wyją inne, ale tak samo wyglądające pudełko. Wybrana przez Olivandera różdżka była grubsza, błyszcząca i dość ciężka.
- Dąb, 9 cali, włókno smoczego serca.
Obejrzałam ją i machnęłam niewiele myśląc. Rozległ się huk tłuczonego szkła i kwiatki z wazonu, spadły na posadzkę. Zbiłam drugą rzecz w tym samym sklepie i to jednego dnia. Rekord.
- Spróbujmy inną.
Wzniósł oczy do góry i mlasną,
- A może by...  - urwał i pobiegł na zaplecze.
Zdmuchną kurz z pudełka i pogładził dłonią.
- Wypróbuj tę.- Wygiął różdżkę tak, że stworzyła mały łuk, po czym wyprostowała się z głuchym trzaskiem. - Akacja i włos jednorożca... dziwne połączenie, 10,3/4 cala. Giętka.
Podał mi patyk. Do prostej linii dużo mu brakowało, a poskręcane sęki jedynie potęgowały to wrażenie.
- Od jak dawna tu leży?
Siwowłosy podrapał się po głowie.
- Jakieś 200 lat można by naliczyć.
Okręciłam patyk w dłoni i skierowałam w dół, a strumień lodowatej wody wyprysną na posadzkę.
- A więc ta idzie do niszczarki - stwierdził i wyrzucił instrument do jakiegoś pudełka. - To pewnie przez nienaturalne połączenie. A może wspomnisz jaką różdżką władałaś wcześniej?
- Heban z piórem feniksa 14 cali, Sekwoja i włos jednorożca 13 cali, z drzewka szczęścia i ze łzą feniksa 12 3/4 cala.....
- Sekwoja? Drzewko szczęścia i co? Skąd takie pomysły...
- Gregorowicz
- Konkurencja rośnie. - szepną do siebie. - Ale ja pielęgnuję tradycję.
Dumnie wypiął pierś do przodu.
- Moi przodkowie przewracają się w grobie, słysząc takie niestworzone dziwności.
- Chyba jednak stworzone skoro pan o nich wie.
- Oooo. Można i tak. Powiem szczerze, że nigdy nie było takich problemów. A może to trzeba na specjalne zamówienie?
Skrzywiłam się.
- Nie wiem czy to coś zmieni zważywszy na to, że wcześniej nie było problemu z innymi różdżkami.
- Czasami zdarzają się takie sytuacje, że to magiczne przedmioty wybierają czarodziejów i dopiero z nich rzeźbi się różdżki. - A po chwili dodał - Tak było w przypadku profesora Dumbledore'a.
- Profesor Dumbledore? Tak to prawda - ciotka pojawiła się znikąd gdy usłyszała nazwisko. Co ona z nim ma? Romans?
- Nie znam.
Spojrzeli na mnie zdziwieni. Jak nie wiele trzeba by wprawić ludzi w szok.
- To przecież najpotężniejszy czarodziej świata!
- Ten którego boi się Ten-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać.
- To przecież dyrektor Hogwartu! - oburzyła się ciotka. Złapała się pod boki. - Powinnaś go znać, jeśli chcesz się przenieść.
- My - wskazałam na siebie. - we Francji uznajemy Gellerta Grinderwalda, za najpotężniejszego czarodzieja.
- Ale przecież Dumbledore go pokonał. - staruszek uśmiechną się z wyższością będąc pewien swojej odpowiedzi.
- Taka jest oficjalna wersja. - odparłam. - Wiadome jest, że ta dwójka nie zrobi sobie krzywdy. To byli...
- Przyjaciele. Dopóki Grinderwald, nie przeszedł na ciemna stronę. - ucięła krótko Milicenta, patrząc wzrokiem mówiącym " Jeszcze słowo, i możesz znaleźć sobie inny dom". - Po tym co zaszło, Dumbledore uwięził Czarnoksiężnika w Nurmengardzide, ale ten uciekł doszczętnie niszcząc więzienie.
- Ciemna strona. - podłapałam - Czyli że my jesteśmy po tej jasnej stronie mocy?
- Wracając do sprawy różdżki - naprostowała kobieta - Czy któraś już ją wybrała?
- Zadaję sobie to samo pytanie - Stwierdziłam udając ciotkę.
Oliwander spojrzał na mnie i przeniósł wzrok na wyższą z nas.
- Wyglądają panie inaczej, a brzmią prawie identycznie. - Po czym podniósł wzrok i utkwił go ponad moim ramieniem. Jego źrenice rozszerzyły się, jak pod wpływem impulsu.
Przekrzywiłam głowę w tym samym czasie, co ciotka. Wzrok mężczyzny na chwilę oderwał się od przedmiotu.
- Proszę chwilę poczekać. Bardzo proszę. - wyszedł z za lady i podszedł do szafki gdzie jeszcze kilka minut temu stała gablota. Teraz zamiast gabloty leżała tam długa  i cienka gałązka. Srebrnowłosy musnął ją opuszkami palców jakby z namaszczeniem, by po chwili położyć ją przede mną.
- Dotknij tego.
Spojrzałam na niego tak jakby stwierdził, że zawsze chciał być baletnicą, po czym przeniosłam wzrok na drewniany blat, na którym leżała gałązka.
Dotknęłam jej badając delikatną fakturę.
Odczuwałam każde zgrubienie, każdą niedoskonałość i każde pęknięcie. Czarne drewienko idealnie układało się w mojej dłoni nadając wrażenie że gdyby było różdżką, zaświeciłoby i wyrzuciło ze swojego końca kolorowe iskry. Zamiast tego opadły z niej płatki. Odłożyłam przedmiot na blat i podsunęłam w stronę sprzedawcy. Mężczyzna był skupiony tak samo jak na początku, z tą różnicą że nie na klientach lecz na przedmiocie który przed nim leżał.
- Interesujące.
- Co jest interesujące? - zapytałam, zanim ciotka zdążyła mnie powstrzymać.
- Otóż tak jak wspominałem, niektóre magiczne przedmioty potrafią wybrać sobie właściciela... dokładnie tak samo jak robią to różdżki. To wygląda mi na taką samą sytuację. Historia tej różdżki jest nie mniej interesująca, jak zjawisko z którym mamy do czynienia. Widzi pani, otóż tej gałązki nie znalazłem w miejscu z którego pochodzą wszystkie różdżki. Sprzedam mi ją pewien mężczyzna na Śmiertelnym Nokturnie. Nikt nie uważał jej za coś godnego uwagi, tak samo jak ja kiedy pokazał mi ją pierwszy raz, lecz dopiero gdy jej dotknąłem, dostrzegłem coś czego nie mogłem zobaczyć oczami. Emanowała z niej jakaś dziwna energia. Nie była silna, lecz była niezwykła, odmienna. Coś czego nie można było przegapić. Nie było sensu badać jej w tym miejscu więc ją zabrałem.
To gałązka róży. Kiedyś miała jeszcze listki, lecz ostatni odpadł kilka dni temu. Teraz wiem dlaczego tak na mnie wpłynęła.
Otrząsną się z sideł wspomnień, a jego głos stał się bardziej energiczny.
- Obrobię ją. Proszę przyjść wieczorem. Z pewnością będzie już gotowa. - Uśmiechnął się i znikną w głębi sklepu.
Wybiegłam na dwór, a dzwoneczek zabrzęczał jeszcze przyjaźniej niż na początku.
- Udało się! - Odwróciłam się w stronę ciotki idąc tyłem. - Nie było tak źle.
Jednak chłopak na którego wpadłam był odmiennego zdania.
Siarczysty stek przekleństw sprowadził mnie znowu na ziemię.
- Przyjdę wieczorem.
- O ile ci pozwolę.
Przewróciłam oczami, wiedząc że szykuje się kolejny monolog.
- Musisz się w końcu nauczyć, trzymać język za zębami.
- Bardzo żałuję i poprawę sumienną obiecuję.
Spojrzała na mnie trzymając się pod boki.
- Okej. Już się zamykam. Chodźmy po książki. - stwierdziłam i rozprostowałam małą poplamioną listę.
- Skąd masz wykres?
- Ze strony.
- Masz do niej dostęp? - uniósł w jedną będę z powątpieniem.
- Wszyscy go mają. To XXI wiek
Jakieś sto metrów od sklepu Olivandera, widniał szyld głoszący " Esy i Floresy".
W przeciwieństwie do sklepu z różdżkami tutaj parapety wręcz uginały się pod stertą książek, a szyby wydawały się pękać pod naciskiem okładek. Każda z nich miała ochotę wyskoczyć i siłą wciągnąć przychodnia do środka. Popchnęłam zielona drzwi, wchodząc do sklepu. Od wejścia uderzył mnie zapach starych ksiąg, kurzu przykrywającego okładki puszystą pierzyną, nowego atramentu schnącego na kremowych pergaminach. Światło wpadające przez wysokie okna oświecało drobinki kurzu unoszące się w powietrzu, co nadawały miejscu magiczny charakter. Ogromne pomieszczenie zapełnione książkami.... Marzenie. Podeszłam do dużego mahoniowego biurka, zdobionego motywami roślinnymi. Stał przy nim sprzedawca.
-Tak? - zapytał.
- Poproszę komplet ksiąg na 6 rok do Hogwartu.
- Oczywiście. - sięgną po komplet zapakowanych już lektur.
- To będzie wszystko.
Spojrzałam przenikliwie na piętrzącą się przede mną stertę. Czubek zdobiła brązowa kokarda z błyszczącego materiału.  Gdy przyniosłam wzrok na mężczyznę spytałam.
- To wszystko? Aż tyle?
- To cały komplet. - Wskazał dłonią. - Wyjdzie 80 galeonów.
-Acha. - spojrzałam na mężczyznę podejrzliwie. - A mogę je przejrzeć?
Sprzedawca zawahał się.
- Oczywiście.
Wyciągnęłam przygotowaną przez siebie wcześniej kartkę. Obecnych na niej pozycji było dużo mniej niż książek leżących przede mną.

Eliksiry - "Tajniki mikstur -  Antidotum silniejsze niż trucizna"- autorstwa Prof. Horacy'ego Slughorna.   

Zaklęcia i Uroki - "Magia XXI w" - Quintenius Valdemon.

Astronomia - "Spojrzenie z innej strony" - aurorstwa Prof. Samanty Yellow - Smith.

Transmutacja - " Podstawy animagii" oraz "Rozszerzenie dla animaga" - autorstwa Prof. Sabriny Yellow - Crauch.



Obrona Przed Czarną Magią - "Tarcza obronna" cz.1 oraz cz.2 - autorstwa Nimfadory Tonks.



Num - "Liczby - poukładane bardziej, niż myślisz" - autorstwa Mike'a Clarka



S.R. - "Znaki" - autorstwa Mike'a Clarka

Podręcznik  do starożytnych run rzeczywiście był tam ale pod nim było coś innego. Cienka lektura przedstawiała uśmiechającego się mężczyznę dolewającego do jednej z fiolek granatową ciecz. Nie patrzył się na fiolkę lecz na fotografa.

- To odłożę. Bo to już mam.
Kilka następnych dzieł również wylądowało obok.
Po przejrzeniu książek, paczka była dużo lżejsza.
- A te książki to co to jest?
- To - wskazał gestykulując - są, lektury dodatkowe, wspomagające tok nauczania i  i kształcenia opracowany przez ministerstwo Magii od 2017 r.
- Z pewnością nie pakujecie tych książek aby ich jak najwięcej sprzedać, lecz martwicie się o wykształcenie młodych pokoleń.
-  No... no dokładnie. Przecież to jest najważniejsze.
-  A więc biorąc pod uwagę to stwierdzenie, wolałabym  jednak odłożyć te książki. - Przesunęłam je na bok. - Ile będzie teraz?
-   W takim razie pozostanie 50 galeonów. -  Odrzekł sprzedawca.
-  Super. Zapamiętam to sobie. Żegnam. -  Położyłam monety, zabrałam książki i wyszłam ze sklepu, trzaskając drzwiami.
- Wciągnęłam świeże powietrze do płuc, delektując się zapachem  miodu słodyczy i waty cukrowej, który unosił się z otwartych okien cukierni. Rozejrzałam się dookoła,  szukając znajomej burzy jasnych włosów. Ciotka rozmawiała z jakąś pulchną kobietą o marchewkowych lokach. Zastanawiałam się czy nie pójść do sklepu po inne przybory lub po szaty, lecz gdy włożyłam dłoń do kieszeni wyczułam jedynie trzy monety i trochę  piasku. A więc szansa na szybką ucieczkę ulotniła się. Z niechęcią ruszyłam w stronę rozmawiających kobiet. Usiadłam na drewnianej ławce tuż koło Milicenty. Ciotka wyglądałam na uradowaną. Gestykulując mocno podkreślała swój entuzjazm. Uważając, by nie dostać pierścionkiem  nachyliłam się mając nadzieję, że rudowłosa kobieta w końcu mnie dostrzeże. I rzeczywiście.
-  Potrzebujesz pomocy kochanieńka? -  Zapytała z troską w głosie.
- O. Jesteś już. - odwróciła się . - Mam nadzieję że chociaż sprzedawcy nie doprowadziłaś do białej gorączki.
-  Na nasze nieszczęście jeszcze trochę pożyje.
 - Skoro i ty jesteś jeszcze żywa, powinnaś poznać panią Molly Wesley. -  wskazała dłonią na kobietę. - A To, jest moja podopieczna Katie.
-  Dzień dobry. -  uśmiechnęłam się .
- Molly, ma syna w twoim wieku, który chodzi do Hogwartu.
  Pokiwałam głową, zastanawiając się do czego zmierza.
-  A właśnie, jak Ron radzi sobie w szkole?
 Rudowłosa machnęła ręką.
-  Do domu wracaj jedynie na święta i na wakacje. Nie mogę uwierzyć że tak szybko dorasta. Ale i tak cieszę się, bo wiem że jest zadowolony ze szkoły. Zwłaszcza że ma tam prawdziwych przyjaciół.
 A pamiętasz, jak to było kiedy my byłyśmy w Hogwarcie?  I nic się od tego czasu nie zmieniło!
- Nie raz chciałabym tam wrócić....
-  A Katie nie chodzi do Hogwartu?
-  Planuję. – Tym razem to ja jej przerwałam, ale kiedy na mnie spojrzała, stwierdziłam że przestanę się odzywać.
- Świetnie! - wykrzyknęła uradowana. - Teraz się śpieszę, ale koniecznie musicie do mnie wpaść! Chłopcy opowiedzą ci więcej o szkole! 
Molly wstała i po szybkim pożegnaniu poszła w drugą stronę. A moja opiekunka odwróciła się w moją stronę ze złością, skoncentrowaną niczym jad.
- Czy ty nie masz zębów?
A ja odparłam ze skruchą.
- Zapomniałam je zacisnąć?

To było szczere odzwierciedlenie mojej osoby.



*Miejsce teleportujące, osadzone w wybranej przestrzeni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Od początku

Prolog

Blask księżyca rozświetlał wszechstronnie panującą ciemność. Ataki Voldemorta ustały, a mimo to ludzie nadal nie opuszczali swoich domów. ...